Gwiazda, ikona, skandalistka | recenzja serialu „Lady Love”
Pośród wielu nowych polskich seriali, często sztucznie promowanych ze względu na ich nowatorską tematykę, której jedynie w teorii „jeszcze u nas nie było”, „Lady Love” ma pełne prawo nazywać siebie projektem łamiącym społeczne tabu i otwierającym pole na zupełnie nowe motywy w rodzimym kinie. Oryginalna produkcja serwisu streamingowego Max wprowadza nas do historii młodej, przebojowej Lucyny Lis (Anna Szymańczyk), która z małej miejscowości w okresie głębokiego PRL-u trafia do tętniącego życiem, zabawą i seksem RFN, gdzie zaskakująco szybko staje się jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd branży porno.
6-odcinkowy miniserial w reżyserii Bartosza Konopki to historia w dużej mierze fikcyjna, jednak samą postać Lucyny Lis, która szturmem wkracza do europejskiej branży pornograficznej po latach młodości spędzonych w komunistycznej Polsce, zainspirował życiorys Teresy Orlowski, gwiazdy kina dla dorosłych lat 80-tych. „Lady Love” to pierwszy tak otwarcie poruszający tematykę porno serial na polskim podwórku, o czym twórcy bez ogródek zapewniają widza już w pierwszych minutach seansu. Fabułę serialu rozpoczynamy od rodzinnej tragedii – Lucyna Lis, europejska ikona seksu i kina porno dowiaduje się, iż jej córka, którą przed laty porzuciła wyjeżdżając z Polski, trafiła do szpitala z powodu przedawkowania. Kobietę przed odwiedzeniem dziecka powstrzymują jednak polscy policjanci, którzy zabierają ją na przesłuchanie, by poznać szczegóły tajemniczej zbrodni sprzed lat.
W pierwszych dwóch odcinkach „Lady Love” sprawnie lawirujemy między narracją z teraźniejszości, czyli przesłuchania Lucy Love przez polskie służby, a licznymi retrospekcjami, które z nowoczesnego świata Zachodu zabierają nas do czasów głębokiego PRL-u i młodości Lucyny, która nie należała bynajmniej do najłatwiejszych. Jako niezwykle młoda dziewczyna, Lucy została porzucona przez mężczyznę swoich marzeń, z którym jak się okazało – zaszła w ciążę. Z upływem lat nieszczęśliwie zamężna, stłamszona i pozbawiona głosu Lucyna postanawia jednak wziąć sprawy w swoje ręce i gdy tylko nadarza się ku temu okazja, wyjeżdża z rodzinnej miejscowości do RFN – symbolu wolności, tolerancji i seksualnego wyzwolenia.
To, co w „Lady Love” gra najbardziej to niemal kropka w kropkę odwzorowany ciężki klimat polskich lat 70-tych, jak i budowana na absolutnym przeciwieństwie aura idyllicznych zachodnich Niemiec tego samego czasu. Trudna polska rzeczywistość to dla Lucyny niemal zabójstwo wszelkich marzeń i ambicji – jej traumatyczne przeżycia, począwszy od nieszczęśliwej miłości, po molestowanie seksualne i brak możliwości rozwoju, opowiedziane są mimo wszystko z wielką dozą czułości i zrozumienia, dzięki czemu momentami skomplikowane i kontrowersyjne decyzje bohaterki jesteśmy w stanie zaakceptować. Największą zasługą jest tu oczywiście rola Anny Szymańczyk, która oddaje Lucynie całą siebie – jest autentyczna, bezkompromisowa, elektryzująca, i to właśnie ona stanowi prawdziwą esencją nowej produkcji Max.
„Lady Love” prowokuje, podnieca, a jednocześnie podczas wielu odważniejszych scen nie wychodzi poza granice dobrego smaku. Wbrew pozorom, nowy serial Konopki daleki jest od stereotypizacji, nadmiernej seksualizacji czy wyrokowania o słuszności działań głównej bohaterki. Życiorys Lucy Love to słodko-gorzka opowieść o jednoczesnym spełnianiu marzeń, ale i wielu kosztach, jakie niezależna i odważna kobieta jest zmuszona ponieść, aby ziścić swoje ukryte pragnienia.
Intrygująca obsada, do której zaliczamy wspomnianą Szymańczyk, równie świetnych Piotra Trojana, Adama Woronowicza czy Juliana Świeżewskiego, godna podziwu scenografia i genialnie odwzorowany klimat sprzed kilku dekad to wstęp do głębokiej, refleksyjnej opowieści, nie tylko o seksualnym wyzwoleniu, ale może i przede wszystkim – trudach bycia kobietą, zarówno w latach 70-tych, jak i dziś.
Premierowe odcinki „Lady Love” debiutują na Max w piątek 20 grudnia.
Mary Kosiarz