Krzyżyk niespodziany | recenzja „Ślebody”
Magia Podhala jest niewyczerpalną inspiracją dla twórców. Nieważne, ile razy, by się po nią nie sięgało, ona dalej pozostawia przestrzeń dla dalszych projektów. Porwała także twórców „Ślebody” – pierwszego polskiego oryginalnego serialu SkyShowtime. A kiedy magiczne Podhale napotyka aktorskie talenty, wartką akcję i doskonałą muzykę, to umówmy się – wieczór już jest zaplanowany.
Akcja „Ślebody” w reżyserii Michała Gazdy i Bartosza Blaschke na podstawie powieści Małgorzaty i Michała Kuźmińskich krąży wokół zagadkowego morderstwa Jana Ślebody. Jego zwłoki odkrywa Anna Serafin, antropolożka, która ucieka z Krakowa na Podhale, by dołożyć kolejną książkę do swojego dorobku naukowego. Staje się ona dla nas przewodniczką po górach, zdarzeniach, ale i ludziach, ponieważ jako dziecko przyjeżdżała tu do swoich kuzynów – Kaśki (Joanna Balasz) i Józka Kaleniców (Józef Pawłowski). Swoją historią łączy wszystkie wątki, ale poza prawdą o morderstwie, poszukuje odpowiedzi na pytania o siebie samą – tylko czy jest na tę prawdę gotowa? Do historii dołącza syn Ślebody – Maciej (Andrzej Zieliński) oraz jego wnuczka Majka (Helena Englert), za którą podąża jej były, narwany chłopak. Jakby tego było mało z Krakowa na Podhale w poszukiwaniu sensacji trafia dziennikarz – Bastian (Maciej Musiał), z którym Anka była kiedyś związana. Sprawę zabójstwa prowadzi jej przyjaciel z dzieciństwa – Jędrek Chowaniec (Piotr Pacek). Pierwsze podejrzenie pada na ekscentrycznego milionera ze Stanów, chowającego głęboko urazę do miejscowych za Goralenvolk. Ale co z tym wszystkim ma wspólnego krzyżyk niespodziany, który graweruje na drzwiach Romuś (Artur Krajewski)?
Można mówić wiele o tym jak zbudowana jest fabuła, o ilości wątków i powiązaniu postaci. Można mówić też wiele o liniach czasowych, które zgrabnie łączą nam przeszłość z teraźniejszością, albo o cliffhangerach, które powodują, że chcemy od razu poznawać dalsze części układanki. Tylko po co? W te historie każdy powinien wejść samemu, poznać bohaterów i stwierdzić, którą stronę trzyma i komu ufa, bądź nie.
Nie żeby z którymkolwiek bohaterem mógł czuć się bezpiecznie, ale wyjątkiem tu zdecydowanie jest Jędrek, od którego bije ciepło i dobroć na każdym kroku. I Boże, jak on patrzy na tę Ankę! Od pierwszej chwili, gdy tych dwoje się spotyka wiadomo, że kiedyś coś pomiędzy nimi było i to wcale nie musiało zostać powiedziane, bo Pacek nam to wszystko swoimi oczami pokazał. I jeżeli po tych dwóch odcinkach mogę coś stwierdzić, to to, że chciałabym zobaczyć tę historię z jego perspektywy i to za niego mocno trzymam kciuki (sorry Maciej Musiał). Za niego i za Babońkę (Anna Nehrebecka), która trzyma pieczę nad tajemnicami Podhala, a swoimi grabiami pilnie strzeże duchów przeszłości. Nie da się oderwać od niej wzroku i nie daje o sobie zapomnieć. Jej oczy widziały i widzą wiele, czasem więcej niż by chciały. Te dwa serduszka od tych czterech oczu – Jędrka i Babońki – sprawiają, że historia porywa jeszcze bardziej.
Bezdyskusyjnie to, na co czekam najbardziej to płyta ze ścieżką dźwiękową z tego serialu. Mary Komasa i Antoni Komasa-Łazarkiewicz przenieśli magię ze zdjęć Tomasza Augustyniaka na przeszywającą duszę muzykę. Sięganie do folkloru i ludowości bywa trudne, bo łatwo zahaczyć o kicz, czy też fałszywe nuty, jednak polskim muzykom naprawdę się to ostatnio udaje i muzyka w „Ślebodzie” jest tego doskonałym przykładem. Dotyka, nadaje klimat i sprawia, że serial można i oglądać z zamkniętymi oczami. Jest jak halny, którego nie widać, ale który roznosi po Podhalu tajemnice, bądź jak duchy, którym żywi nie dają spokoju.
Kinga Majchrzak